Myślę sobie, jakie wrażenie na zachodnich, karmionych kretyńską propagandą o szaleńcu, psycholu i degeneracie ludach musi robić Putin z takiego wywiadu jak ten Carlsona. Putin o tych ludach ma zresztą – wydaje się, że słusznie – kiepskie zdanie i uważa je za bandę przygłupów.

Gdyby traktował odbiorców poważnie, nie kłamałby, nie manipulował i przedstawił po prostu swoją perspektywę – punkt widzenia (jednak wciąż) mocarstwa. Tymczasem zrobił długi, „sięgający Mieszka” wstęp pseudohistoryczny, w którym fakty wymieszał 1:1 z kłamstwami i manipulacjami tylko po to, by na motywach tej opowieści zaserwować światu bajkę o Żwirku i Muchomorku. Głodne kawałki o cudownej Mateczce Rosji przykryły całą faktografię związaną ze Związkiem Sowieckim. Dla Putina Rosja z IX wieku, Rosja carska, ZSRS i dzisiejsza Rosja, to jest to samo. Rosja przedstawiana przez Putina jest zawsze rozsądna, łaskawa, ma na wszystko papiery, a przy tym kieruje się chrześcijańską miłością bliźniego. Prawosławni w USA pewnie popłakali się ze wzruszenia, a i innym też się łza w oku zakręciła. CIA zawsze knuje, a rosyjskie służby siedzą jedynie w fotelach i obserwują ze smutkiem. Mógł sobie Włodzimierz Włodzimierzowicz darować te głodne kawałki, ale on jest przecież kutym na cztery nogi cwaniakiem. Szkolonym i bystrym i wie doskonale jak robić frajerom i naiwniakom wodę z mózgu. Spodziewałem się właśnie tego, zatem nie jestem zaskoczony. Chciałem usłyszeć tylko jedno – odniesienie się do kwestii wojny z Polską. Putin orzekł, że nie ma nic do Polski i wojna może być tylko wtedy, kiedy Rosja będzie się bronić przed napaścią ze strony Polski. Czy wierzę w to zapewnienie? Nie, nie wierzę, ale biorąc pod uwagę, że Putin niczego nie mówi bez powodu, przyjmuję, że istotnie nie zależy mu na wojnie z Polską i daje tym samym do zrozumienia, iż chętnie widziałby Polskę trzymającą się z daleka od obecnego konfliktu na Ukr. Tymczasem w Polsce dominuje zgoła inna narracja.
Na koniec – Putin pozwolił sobie na docinek w kierunku USA, że Stany powinny się zająć własnymi problemami – mają problemy na granicy z Meksykiem, problemy z długiem, z mniejszościami. Zapomniał tylko dodać, że większość z tych kwestii USA „zawdzięczają” sowieckiej/rosyjskiej agenturze działającej w Stanach. Takie drobne przeoczenie jak to z paktem Ribbentrop-Mołotow, czy agresja na Finlandię. Generalnie rzecz biorą wywiad był długi i nudnawy, za to Putin – dla człowieka zaoranego propagandą głównościekową – wypadł jak mąż stanu. Zwłaszcza przez kontrast z naszym niedojdami i pajacami. Zestawmy sobie Putina z Zełeńskim, Dudą, Bidenem, albo zejdźmy ciut niżej i weźmy takiego Józefaciuka, Kotulę czy innego Kamysza. Przepaść pod każdym względem: intelektualnym, socjotechnicznym, mowy ciała, wiedzy… i zimnego wyrachowania.

Wygląda na to, że „operacja militarna” w wydaniu rosyjskim okazała się poważnym błędem. W poprzednim wpisie napisałem, że często kluczowym elementem jest czynnik ludzki – było to w kontekście podejmowanych decyzji. Teraz o innym aspekcie tego zagadnienia. Putin uwzględnił go, to oczywiste, wynika to z jego wypowiedzi. Problem w tym, że nie docenił ukraińskiego nacjonalizmu. W sumie to nic dziwnego, gdyż każdego, kto zwracał na ten temat uwagę (często przedstawiając to jako np. problem dla Polski) uznawano za idiotę. Przywódca Federacji Rosyjskiej uznał, że nacjonalizm ukraiński to jest rzecz mająca mały zasięg (dotycząca głównie małej grupy skrajnych polityków i działaczy – o czym piały zawsze wszystkie media i politycy, kiedy temat był poruszany). W związku z takim postrzeganiem tej kwestii Putin uznał, że chirurgiczne cięcia pozwolą mu przywrócić na Ukrainie prorosyjski porządek. Okazało się, że trzydzieści lat niepodległości spowodowało wychowanie nowego pokolenia Ukraińców, którzy faktycznie stali się narodem, a nie grupą etniczną. Abstrahuję tu od wzorów, które sobie przyjęli przywódcy i decydenci (Putin nazwał tych ludzi „narkomanami i neonazistami”) – chodzi o zwykłych obywateli, którzy czują się osobnym narodem i ich tożsamość związana jest z niepodległym państwem. To pokolenie nie pamięta podległości wobec Rosji, bycia republiką sowiecką, częścią imperium/mocarstwa. Ci ludzie nie czują się w żaden sposób związani z Rosją. I właśnie to unarodowienie się Ukraińców staje się, na naszych oczach, gwoździem do trumny Putina.

Putin nie chciał wojny – to ewidentne. Chciał szybką operacją militarną zmienić rząd w Kijowie i podporządkować sobie strefę, którą uznaje za swoją. Gdyby, zgodnie z jego założeniami, Ukraińcy wymiękli po 1-2 dniach, sprawa zostałaby zamknięta. Zachód nawet palcem by nie kiwnął, nie zdążyłyby się zorganizować żadne protesty „przeciwko wojnie”, bo temat zakończyłby się, zanim na dobre się zaczął. Ale Ukraińcy pokazali, że wprawdzie nie poradzili sobie ze swoimi wschodnimi terenami i dali sobie je wyrwać, ale z resztą terytorium nie pójdzie tak łatwo i stanęli do walki. Powiedzmy sobie jasno, gdyby Putin chciał zniszczyć przeciwnika i rozpocząć nie „operację wojskową”, tylko regularną wojnę, to po Ukrainie nie byłoby czego zbierać. To by wyglądało zupełnie inaczej. Ale Putin nie chciał uderzać w ludność cywilną i nie chciał jej do siebie zrażać. Nie chciał przyłączać Ukrainy do Rosji – chciał zapewnić podporządkowanie tego terenu państwu rosyjskiemu bez „prawdziwej wojny”. To się jednak nie udało. Im dłużej trwa konflikt, tym bardzie Rosja na nim traci. I nie chodzi tu o sankcje – chodzi o postrzeganie państwa rosyjskiego i postrzeganie Ukrainy. Błędne, oparte na przestarzałych danych oszacowanie przeciwnika spowodowało, że Rosja z agresora staje się ofiarą. Ale nie chodzi tu o to, że Ukraina bije biedną Rosję – chodzi o to, że Rosja stała się ofiarą złych założeń jej przywódcy. Jakie są trzy podstawowe scenariusze rozwoju wypadków i ich konsekwencje:

1) Rosja nadal będzie prowadziła „operację militarną” – Ukraińcy będą się bronić coraz zacieklej, otrzymywać będą regularną pomoc, Rosja ugrzęźnie w tym starciu, będzie ponosić coraz większe straty, nastroje antywojenne na całym świecie, z Rosją na czele, będą rosnąć. Boleśnie odczuje to gospodarka rosyjska, ale jeszcze bardziej ucierpi pozycja Rosji jako mocarstwa. O zachowaniu twarzy nawet nie ma co mówić – tutaj Putin już niczego nie naprawi. Całej sytuacji przyglądają się Chiny, które, w wyniku sankcji Zachodu, stanął się głównym partnerem gospodarczym Rosji… i w ten sposób Rosja uzależni się gospodarczo od Chin. A mocarstwo uzależnione od innego mocarstwa przestaje być mocarstwem.

2) Rosja może wycofać się z działań wymierzonych w Ukrainę i pogodzić się ze stratą tego terytorium. Cały świat zobaczy wówczas jak słaba jest Rosja, jak na wyrost były wszystkie teksty wygłaszane przez przedstawicieli władz rosyjskich. Rosja przestanie być postrzegana jako jedno z głównych mocarstw. Będzie to bardzo wyraźny sygnał dla Chin, że w Azji liczą się tylko one, a Rosja, to po prostu kawał ziemi, nic więcej. Wprawdzie najeżonej bronią nuklearną, ale to wszystko. Wniosek będzie prosty – w wojnie konwencjonalnej Chiny zmiotłyby Rosję z planszy bardzo szybko. I to jest bardzo poważne zagrożenie nie tylko dla Rosji – dużo poważniejsze, niż utrata twarzy na Zachodzie (czym rosyjscy przywódcy rzadko się przejmowali).

3) Rosja może „operację militarną” zamienić na wojnę. Tutaj nie byłoby już żadnych skrupułów. Zginęłoby mnóstwo ludzi, a Rosja straciłaby jakiekolwiek względy na Zachodzie. Tereny, które by podbiła wymagałyby odbudowy, ludność byłaby wrogo nastawiona, a osadzony rząd nie miałby żadnego poparcia społecznego. W dodatku, przy pierwszej nadarzającej się okazji doszłoby tam pewnie do jakiegoś powstania narodowowyzwoleńczego. Rosja „obroniłaby się” jako mocarstwo, ale tak dużym kosztem, że mielibyśmy powtórkę z „zimnej wojny”. Diaspora ukraińska na Zachodzie, która znacząco by wzrosła, nieustannie prowadziłaby starania o ekonomiczną walkę z Rosją. I tu znowu głównym wygranym byłyby Chiny…

Powody, dla których Putin zaczął tę grę są dość oczywiste. Po raz kolejny przywódcy rosyjscy niedoszacowali przeciwnika (jak w czasie wojny polsko-bolszewickiej, II wojny światowej, wojny sowiecko-afgańskiej), a przeszacowali własne siły.